piątek, 11 marca 2011

Doom.

Jakbym wiedział o co mi chodzi i co chce robić, to bym to robił. Jestem niezdecydowany i nieogarnięty do potęgi. Moje niezorganizowanie przeradza się po prostu w chaos. Chaos ogromny i nie do powstrzymania. Rutyna dnia została mi zaburzona, mój pedantyzm odchodzi w cień- przestaję nerwowo ustawiać wszystko tak żeby było równo. Książki nie leżą już równo z krawędzią stołu, gazety nie są uszeregowane chronologicznie i pod względem ich formatu. Nic nie jest takie jak było i wszystko się zmienia. Ludzie rozstają się, schodzą (i tak do usranej śmierci), wszędzie widzę jakieś wynaturzenia społeczne. Jakieś kochające się pary pseudo-hippisów, biegających w tych kolorowych szkłach i mających tą samą grzywkę. Dobrze, że moje włosy się kręcą. Nigdy nie będę mieć takiej grzywki. Przynajmniej nie naturalnie.
Już dawno przestałem się zastanawiać nad tym czy moje aktualne studia cokolwiek w życiu mi dadzą. Wyląduję na marginesie społecznym, bo po co komu ktoś w pracy co potrafi ci powiedzieć o wszystkich tłumaczeniach Biblii, a nie wie jak edytować dokument w Wordzie. Wszyscy narzekają na licea, gimnazja. Ja narzekam na studia. Narzekam bo to jedyna forma oporu na jaką mnie stać. Bierny opór ale zawsze opór.
Ruchome piaski. Ruchome kurwa piaski. A może ruchome błota? Boję się wyjść na osiedle. Krajobraz po bitwie. Takie nagłe odchodzenie śniegu nie jest mi na rękę. Wszystko jest rozpaćkane, rozmemłane i wprost stworzone żebym w to wpadł po kostki.
A może skoro idzie wiosna, wprowadzę trochę koloru do mojej garderoby? Landrynkowy róż i zimna mięta. Muszę kupić coś w tych kolorach. Nieważne co. Chociaż nie, ważne. Nie mogą być to spodnie. Nigdy ale to przenigdy nic nie zmusi mnie do kupienia kolorowych spodni. Choćbym nie wiem jak miał zgrabne nogi. Nigdy. Zresztą kogo ja okłamuję. Kiedyś i tak pewnie sobie kupię. Od tak, żeby zrobić sobie na złość.
Lubię się denerwować na samego siebie. Przynajmniej sam na siebie się nie obrażę.