sobota, 7 maja 2011

Spitfire.

Nie mam nastroju, stroju i wystroju. Nie mam ochoty gdziekolwiek się pokazywać. Nigdzie nie ma spodni które mi się podobają, nigdzie nie widziałem żadnych ładnych tenisówek. Włączył mi się tryb jęczydupy. Oprócz tego cofam się w rozwoju i przechodzę etap "moje". Wszystko jest, było albo będzie moje. Najlepiej żeby rzeczy powstawały tylko dla mnie. Nic nie poradzę na to, że we wszystkim chce być pierwszy ale o nic nie chce mi się walczyć. Nigdy nie wykazywałem nawet najmniejszej chęci do walki, nie było tego płomienia, tego dążenia. Teraz tym bardziej tego nie ma. Nie wiem czy można mówić o wewnętrznym wypaleniu czy to po prostu wina pogody i otaczającego świata. Czy to najzwyklejsze zmęczenie materiału, które będzie miało symbolizować jakąś nowość, jakąś innowacyjność i brak zastoju. A co mnie to obchodzi.
Mam najdziwniejsze stany i lęki. Boję się, ze jak gdzieś pójdę to będę się tam źle bawił i będę siedział i nic nie robił. Obawiam się, że jak włożę słuchawki do uszu, to żadna z piosenek mi się nie spodoba, ewentualnie nie będzie pasować do mojego humoru. A już najbardziej to się kurwa boję, że jak idę to mi się będą spodnie dziwnie marszczyć. To dosłownie spędza mi sen z powiek. Jako osoba próżna i nie mająca większych problemów niż własne uda i marszczące się na nich spodnie, nie posiadam się z radości, że wreszcie będzie można założyć krótsze spodnie. Ten spokój, że nic się dziwnie nie wije na nogach, ale jednocześnie ten jebany strach, że każdy patrzy się na twoje owłosione kolana. Ja pierdolę.
Oczywiście problemy się piętrzą i nie widać jakiegokolwiek końca. Nie są to problemy którymi mógłbym obarczać ludzkość, dlatego chyba nie przytoczę żadnego z nich. W każdym razie bywało lepiej, chociaż szczerze mówiąc mam niesamowitą tendencję do poszarzania(jest takie słowo?) i posmutniania(tego na pewno nie ma) wszystkiego i wszystkich. Z drugiej strony to pewnie tylko któraś z masek.
Nie lubię kiedy sąsiadka odchyla zasłonkę, staję w oknie i patrzy się na mój dom. Zupełnie tak jakby knuła i spiskowała jak tu go rozpierdolić, bo jej widok na ładne drzewka zasłania. W dobie dzisiejszego terroryzmu nie można ufać nawet kucharce z podstawówki. Kto ją tam wie jakim ideom hołduję.
Tego, że kompletnie nie umiem przygotować się na wakacje nawet nie będę objaśniał. A o tym, że w ogóle nie wiem jak przygotować się do sesji to pominę.
W każdym razie kilka świateł przechodzi przez te chmury posępności. Nie są to jakieś potężne reflektory. Najwyżej kilka małych lampek łazienkowych.
Mam nadzieję, że nie zmrozi mi czereśni. O to się boje najbardziej na świecie. Chyba nawet bardziej niż o te marszczące się spodnie.

1 komentarz:

mamakaroliny pisze...

Gdy to czytam od razu przypomina mi się styl "Tales of Mere Existance"... Zabawne.