czwartek, 28 lipca 2011

Forever and ever.

Nie lubię braku kontroli nad rzeczywistością i rzeczami nad którymi kontrolę chciałbym mieć. Nie cierpię kiedy wszystko zmienia kierunek i kiedy nadchodzi nowe. Boję się nowego. Nie chce widzieć nowych sytuacji i nowego obrotu spraw. Podświadomie tłumie odruchy radości na zbliżające się nowości. Pewnie bym się z nich cieszył. Ale moje popapranie mi na to nie pozwala.
Moje rozleniwienie sięga gwiazd i innych galaktyk. Jestem leniwy do kwadratu, do sześcianu do wszystkiego. Nie idę na rower, bo mi buty nie pasują do koszulki. Co z tego, że i tak się ubrudzę i spocę. Ale w początkowych fazach jazdy chce być glamurus.
Co do jazdy to niedługo zacznę jeździć samochodem. A wtedy to dopiero będzie. Matko Boska! Będę siedział kilka godzin przed szafą i szlifował swoją próżność, żeby potem i tak wszystko pognieść w samochodzie. Efekt musi jednak być perfekcyjny przynajmniej na początku. Jestem chyba najbardziej narcystycznym pedantem jakiego znam.
Kolejne łowy w lumpeksie, kolejne wyśmienite trofea w postaci camelowych szortów i koszul w kratę. Cały czas jednak zapominam o najważniejszym. O podstawowym wyposażeniu, o 'dodatku matce'- o okularach przeciwsłonecznych. Odkąd chodzę w korekcyjnych przestałem w ogóle myśleć jak bardzo potrzebuję przeciwsłonecznych. Nie po to żeby dobrze wyglądać. Po to żeby odgrodzić się od innych. Słuchawki i okulary przeciwsłoneczne. Jeszcze przydałoby się zatkać czymś nos.

1 komentarz:

zuź pisze...

Lepszej puenty nie dałoby się chyba wymyślić :)