poniedziałek, 9 maja 2011

No mistake.



Balenciaga nie rozczarowuję mnie nigdy jeżeli chodzi o muzykę. Bo o ile do ubrań potrafiłbym się przyczepić za każdym razem, o tyle muzyka zawsze mnie onieśmiela. Moje ostatnie modowe oddechy. Chociaż kto wie.
Mam niebywałą "fazę" na gotowanie. Wypożyczyłem kilka książek kucharskich, odkurzyłem domowe pozycję literatury gastronomicznej i na dniach mam zamiar brać się czym prędzej do pichcenia. O panie! A czego tu nie będzie! Tarty, chłodniki, babeczki, suflety, owoce morza. Jeżeli znajdę gdzieś homara to zaryzykuję i kupię go a potem z sadystyczną satysfakcją wrzucę żywego do garnka. Mam nadzieję, że nie skończy się na zrobieniu sernika. Pójdę wyżej i dalej- tort Sachera, strucla z orzechami, gruszki w białym winie. Wszystko będzie miało tylko alkoholu, że będzie trzeba je zagryzać. Będę nawet chodził do sklepów i wąchał warzywa i inne produkty by poczuć się jak ktoś kto się na tym zna. Wypatroszę kilka ryb, ich łuski wedle tradycji powkładam do portfela. Nie wiem kto wpadł na pomysł żeby portfele jebały rybą ale w każdym razie ten dziwny zwyczaj się przyjął. Przynajmniej u mnie w okolicy.
Każda książka kucharska to coraz to nowsze pranie mózgu. Jedni każą ubijać jajka tak by ubijać je inaczej niż inni, drudzy twierdzą, że najpierw sypie się cukier a potem dopiero dodaję żółtko jaj a nie na odwrót. Jakby miał od tego zależeć ogólnie przyjęty ład i porządek to by od małego uczyli ,ze najpierw cukier a potem żółtka. A tutaj najzwyczajniej pojawia się rozbieżność ważniejsza od pytania o sens życia, kurę czy jajko czy początek wszechświata. Co najpierw? Cukier czy żółtko. A jak dodam oba jednocześnie do piany z białek? A jak nie dodam żadnego. Boże a jak dodam coś jeszcze? Kuchnia mi wybuchnie? Życie mi się zawali? Niektórzy nie powinni nigdy czytać wielu wersji jednej rzeczy na raz. Ja zaliczam się do tych osób. Mind fuck.
Marzy mi się okrągły stół w dużym przedpokoju i ciepłe, pomarańczowe światło albo świece. Kilka butelek wina na stole, dobre jedzenie i dobrzy ludzie. Marzy mi się typowo filmowy obrazek jak z Ojca Chrzestnego. Dużo makaronów, dużo sosów, opór sałatek, moc ciast. Spokojna muzyka z głośników płynąca( najlepiej Goldfrapp, Air albo w ostateczności Nouvelle Vague. Nie pogardzę też Queen i Davidem Bowiem[nim nigdy nie pogardzę]). W ostateczności wystarczy mi pół okrągły stół. Może nawet nie być stołów. Żeby wino było. Różowe. Ale nie to co smakuję jak kocie szczyny.
Kino niezależne mnie wykańcza. Duńskie kino niezależne, które z założenia miało być czymś śmiesznym i operującym dużą dawką absurdu, przeobraziło się w nudnawy, skostniały i źle zagrany gniot, mnie po prostu niszczy. Od wewnątrz, na zewnątrz. W każdą stronę.
Wczoraj uświadomiłem sobie, że nie będę chyba nigdy mieć długich włosów. Włosy rosną mi w każdą stronę- na lewo, prawo, po skosie, w górę. Ale nigdy w dół. Rosną wszerz nie wzdłuż. Osobliwe. Wyprostować ich nie idzie. Układać ich się nie chce. Do łysej głowy na razie nie wracam, w afro siebie sobie nie wyobrażam. Próżności ty wzlatuj nad poziomy. Żebym ja się włosami zajmował jak tu na mnie krewetki, homary i antrykoty czekają!
Bon Appétit!

3 komentarze:

dżanka pisze...

hmm... ah ten swiat mody, ten blog bardzo mi sie spodobał i -co najwazniejsze- wciąga :). jezeli masz czas to napisz, gg: 748662

ola.ubysz pisze...

przypadkiem wpadłam na twojego bloga i moje wrażenia po przeczytaniu jednego posta - WOW! prze świetnie piszesz, i na pewno jeszcze nie raz tu zajrzę! ;)

Kakkiska pisze...

wow , masz świetnego bloga !

zapraszam do mnie
kakkiskalife.blogspot.com