piątek, 30 stycznia 2009

Mirror.

Dzisiaj nic tylko leżeć i pachnieć mi się chcę.

Bo kto mi zabroni?

czwartek, 22 stycznia 2009

Life On Mars.

Udawane performance'y pod McDonaldem na Nowym Świecie w Warszawie i pytanie ludzi czy chcą tam wpaść czy nie, bo pytam się a oni nie chcą zostawić Ryśka.Tak można robić tylko na haju.My nie musimy jednak niczego brać, ale jeśli byłaby możliwość to czemu nie.
Warszawa jest jakimś dziwnym mieszańcem.Wszystkie rodzaje architektury na kilku metrach kwadratowych.I tak jeden teatr wygląda jak z baroku, obok zaś jest industrialny sklep, by dalej w myśl minimalizmu japońskiego zobaczyć całe przeszklone biuro.Nie podoba mi się to ani trochę.Na Nowym Świecie nie byłem od kilku lat, bo zawsze nie miałem czasu czy ochoty wysiąść na Powiślu.Lub po prostu nie umiałem tam dojść bo nie mam żadnej orientacji w terenie i potrafiłbym się zgubić na klatce schodowej.Chodzenie podziemiami to dla mnie prawdziwy horror.Nie dość, że tam śmierdzi, płytki się ruszają, w kałużach leżą kiepy papierosów a od czasu do czasu jakiś menel chce złotówkę na wino, to jeszcze oznaczenia są dla mnie niezrozumiałe.Czy oni nie mogą umieszczać tabliczek w stylu : "Tutaj do złotych Tarasów", "Tu wychodzisz obok kiosku z papierosami".Przynajmniej dla mnie byłoby to prostsze bo jestem wzrokowcem i łatwiej zapamiętuje obraz budynku niż nazwę ulicy.
Wiadomo jednak, że całe miasto nie podporządkuję się osobie która bywa w nim sporadycznie.No chyba, że byłbym kimś ważnym i by czekali na każdy mój przyjazd z utęsknieniem.A może jest ktoś kto w tym mieście właśnie na mnie czeka?
Bzdury gadam.Marcin weeeź się lecz!
Nie wiem z kim spędzić dzisiejszy wieczór.Z Dostojewskim, z Bowiem, z Goldfrapp czy z nie wiem z kim.
Chyba spędzę go z Picassem.Muszę skończyć czytać jego biografię.Już sam nie wiem co pisać.

Balisz, rysowany przez K. zwaną również KaP.,Peggy i Bóg wie jak jeszcze.Bluza została zmieniona w fazie rysowania.W oryginale jest fioletowa, tzn. w świecie rzeczywistym.

wtorek, 20 stycznia 2009

Like You.

To dopiero 2 dzień ferii, a wiadomo, że lepsze jest chodzenie do szkoły niż nie zaplanowane w żaden sposób i nie zorganizowane ferie.Jako, że dni się wydłużają, a mi w pokoju popsuł się telewizor i przez to omija mnie większość seriali których nie ma na kablówce w salonie, czas wziąć się za siebie i pójść na łyżwy, żebym po powrocie do szkoły na pytanie gdzie spędziłeś ferie nie odpowiedział: "W dużym pokoju".
Ponieważ zostałem obdarzony przez naturę dużym rozmiarem stopy, bo wahającym się między 46-46,5 a 47 to z wielkim trudem wybieram łyżwy w przymierzalni.Zazwyczaj są za małe i nie mogę się w nich poruszać.Podobnie mam z butami.O ile buty można rozchodzić, to łyżew już raczej się nie da.I po co tyle mleka piłem jako dziecko?I tak nie jestem wzrostu koszykarza a tylko stopy mi urosły i wzrok się pogorszył.Mówiłem im: Mleko zabija.Nie wierzyli.
Mój brat jest chory na grypę, dlatego matka przeraża mnie wizją, że też będę chory i żebym się nigdzie dzisiaj nie zapuszczał, bo na pewno się przeziębię i taki będzie finał tej historii.Zrobił się z niej uzurpator niesamowity.Ja wiem, że dobra rada, że matka i że takie tam, ale niedługo opatuli mnie w kołdrę i koce, zaszyję i będzie kazała tak siedzieć, żebym się nie daj Bóg przeziębił.Chyba mnie trochę gardło boli.Napiję się malinowej herbaty i po sprawie.Malinowa herbata i syrop są nie do zastąpienia.Nie wyobrażam sobie bez nich życia.Ale nie są aż tak ważne jak arbuzy albo truskawki.O nie!
Muszę kupić sobie spodnie.To będzie jak syzyfowa praca.Kiedy już okaże się, że spodnie doskonale leżą i są świetne to spojrzę na cenę, albo znajdę jakiś mankament i wtedy spadam na sam dół do przymierzania spodni z niby dżinsu bo są elastyczniejsze.Idź pan w chuja z takim żartem.

sobota, 17 stycznia 2009

Acceptable In The 80's

Ponieważ trwa okres studniówkowy, a ja wprost nie mogę oderwać oczu od strasznych zdjęć z grona i dziewczyn z pudlami na głowie i w taftowych sukienkach z gorsetem + obowiązkowy but z czubem, to postanowiłem, że skoro oni się bawią to i ja się zabawię.Nie, nie urządzam własnej prywatnej studniówki i nie będę kazał wszystkim tańczyć poloneza.Chociaż gdybym urządzał studniówkę to na pewno poziom ubioru byłby wyższy od tego który obserwuję na portalach społecznościowych.
Ponieważ jestem w 3 klasie liceum lub technikum(sam nie wiem w czym ja jestem)i mam jeszcze rok do studniówki i matury(za co dziękuję Bogu z całego serca), to stwierdziłem, że czas już zacząć kompletować outfit na tą 'okazję'.Przyjść w muszce czy z gołym kołnierzem?a może przyjść w jeansach?Ale po co ja się tym przejmuję?A czy ja w ogóle zdam?! może tym bym się przejmował, a nie tu już wymyślał jak dobrze współgrać z partnerką(partnerem? może zrobić psikusa wszystkim.Kto chętny?)
W szkole dało się zauważyć jak inne klasy które dzisiaj będą błyszczeć pod pudrem i brokatem przygotowywały filmy na dvd ze studniówki.Lata 70' czy 80' wyglądały u nich sztucznie i naciąganie.Ja rzuciłem pomysł by nasza klasa zrobiła niemy film w stylistyce lat 20' i 30'.Czy się przyjmie, zobaczymy.
Dżizas! po co ja o tym piszę i myślę.Po co ja myślę o przyszłości skoro ja nie wiem czy ja ten miesiąc wytrwam.Muszę gdzieś wyjść.Na szczęście są znajomi, którzy chętnie spiją cię piwem chociaż doskonale wiedzą, że go nie lubisz a potem będą chcieli żebyś się zwierzał i opowiadał o swoim życiu uczuciowym, a jak ty puścisz pawia na ich buty to stwierdzą, że urżnąłeś się jak Marmieładow w 'Zbrodni i Karze' i będą czekali na jakiś powóz z końmi żeby cię pod niego wrzucić.A tak na serio to nie będę nikomu rzygał na buty.Nie mam w zwyczaju biegać po ścianach po piwie.Chyba, że znów coś zacznę brać.Jakąś witaminę C czy coś.No cóż.Sam siebie nie rozumiem i nie oczekuję, że ktoś mnie zrozumie a tym bardziej zrozumie tą notkę i jej bezsensowność.

czwartek, 15 stycznia 2009

Paris Is Burning.

W życiu każdego mężczyzny przychodzi taki czas, że musi udowodnić swoją męskość.Jest na to wiele sposobów.Ja chyba wybrałem najgorszy dla mojej psychiki.Otóż wybrałem się do lumpeksu.Niektórzy pomyślą co może być takiego strasznego w lumpeksie, second handzie lub potocznie zwanym 'ciuchu'.Dla mnie wszystko było tam straszne, a fakt, że poszedłem tam sam jeszcze bardziej to potęgował.Powinienem wziąć ze sobą N. która ma ogromną wprawę w buszowaniu po śmierdzących polarach i koszach pełnych kalesonów.
Jako osoba nienawidząca tłumów, kolejek i nie lubiąca przebywać w pomieszczeniach w których jest dużo osób, prawie popłakałem się wchodząc do sklepu.Wszędzie pełno emerytek i kobiet w puchowych kurtkach do ziemi i sztruksowych czapkach.Wzdrygnąłem się na samą myśl, że można tak wyglądać ale w końcu to Polska.Skoro już tu jestem to mógłbym zacząć przeczesywać kosze i wieszaki.Nie wiem czego szukałem.Powinienem sobie wcześniej przygotować jakąś listę.Gdy podszedłem do kosza w którym były jakieś chusty i zacząłem je przekładać, wokół mnie zaraz pojawiło się kilka osób i zaczęły wyrywać sobie to co przełożyłem.Poczułem się jak w dżungli, a te osoby wyglądały jak hieny które znalazły ostatni kawałek padliny.Ja za to grałem coś w rodzaju lwa który wyrzuca to czego nie będzie jadł.Ogarnęła mnie paranoja i ogromny strach.Gdybym miał przy sobie butelkę wódki wypiłbym ją dla dodania sobie animuszu i kurażu.Ja miałem jedynie kanapkę z serem i rzodkiewką i za wiele by mi ona nie pomogła.Wziąłem głęboki oddech zamknąłem na chwilę oczy po czym zauważyłem, że kosz jest już prawie pusty a obok mnie stoją kobiety z dziwnymi minami, jakby czekały na mój następny ruch.Przeszedłem kilka kroków.Odezwał się mój pedantyzm.Paski były paskudnie poplątane.Rozplątałem dwa dla świętego spokoju i poszedłem dalej.Zakręciłem się jeszcze szukając jakiś dodatków typu okulary albo rękawiczki.Ponieważ bałem się podejść do któregokolwiek kosza, wyszedłem z tego siedliska zła i welurowych koców w kotki i chmurki.Powietrze, normalni ludzie i ulica.Ja jednak przeżyłem taką traumę, że chciałem usiąść na schodach i się popłakać.Sprawdziłem, czy nikt mnie nie widział i szybko udałem się do domu.
Jutro pójdę z obstawą i postaram się coś kupić.Póki co ogarnia mnie strach i nadal się trzęsę.Włączę sobie Ladyhawke-Od wczoraj ją lubię.Może dlatego, że dopiero wczoraj ją usłyszałem.

niedziela, 11 stycznia 2009

Para ra ra ram ram.

To będzie najtrudniejszy tydzień w moim życiu.
Boję się, że jestem za słaby żeby go przeżyć.Utraciłem dzisiaj część mojego dzieciństwa.Nie wiem czy sobie bez tej części poradzę.Nie wiem czy cokolwiek wypełni tą część.Chciałbym cofnąć czas.Chciałbym...
Mam nadzieję, że będę silny.W końcu miałem to po nim.
Żegnaj przyjacielu.

czwartek, 8 stycznia 2009

Yeah You.

Bark mnie boli, łydka mnie boli.Chyba czas znów stać się hipochondrykiem.
W moje życie wdarła się monotonia.Wstaję o 7.00.Budzi mnie Chanel na wiosnę 2007.Idę się myć.O 7.10 robię tosty.Wstawiam wodę na herbatę malinową.Wyjmuję tosty z opiekacza.Zalewam herbatę.Wsypuję cukier.Jem i piję to wszystko do jakieś 7.25.Ubieram się.7.40 wychodzę do szkoły.Nie muszę się pakować bo robię to wieczorem, dzień wcześniej.Słucham tych samych piosenek w drodze do szkoły.To jest już tak nudne, że cieszę się jak telefon mi się psuję i piosenka mi się tnie.
Wracam ze szkoły o 16.Jem coś.I tutaj następuję już szaleństwo bo czasem jem jabłko, a czasem pół pizzy.Patrzę się w okno.Idę do pokoju.Włączam telewizor.Wyłączam telewizor, bo naturalnie lecą jakieś seriale, których oglądać nie mogę.Myślę sobie:może coś przeczytam?Oczywiście nie mam siły wstać z łóżka i nie czytam nic.Zasypiam w pozycji siedzącej.Budzę się o 19.Włączam telewizor.Biorę jakiś zeszyt albo książkę.Muszę się napić soku bo mnie suszy.Po głębokim namyślę, że jednak warto by było coś zjeść, myję się i idę spać.I tak w kółko.
Matka mnie straszy, że boi się, że mam nadciśnienie i że coś mi się stanie.Ja boję się zjeść frytki bo boję się, że coś mi się stanie bo mnie matka straszy.
To wszystko zakrawa o pomstę do nieba.Boże widzisz i nie grzmisz!

niedziela, 4 stycznia 2009

Pink Panther.

Przed świętami nauczycielka rzuciła temat: "Robimy reprodukcje, macie na to 10 godzin".
Jako, że mamy jedne zajęcia po 5 godzin, a ja akurat musiałem wyjść na te 5 godzin w niewiadomym kierunku i niestety te zajęcia mnie ominęły, to zostało mi jeszcze 5 godzin.Jako, że Botticelli nie jestem i nie jebnę gołej baby w muszli w przerwie między gaworzeniem o gwiezdnych wojnach i jedzeniem mini pizzy jak mój kolega z klasy któremu zazdroszczę fotograficznej pamięci i umiejętności narysowania ołówkiem 'Narodzin Wenus' na lekcji historii.No to wracając do tematu, ja jako osoba skromna i nie posiadająca ogromnego talentu w rysowaniu postaci renesansowych postanowiłem zaczerpnąć z twórczości mojego ulubionego Warhola.Marilyn wydała mi się zbyt oklepana i oczywista, Liz Taylor miała za trudne oczy do zrobienia a różowe noże na czarnym tle potrzebowały zbyt wielu umiejętności kreślarskich.Po chwili uznałem Warhola za zły pomysł i szukałem czegoś innego.Pollock?nie, za dużo rzucania pędzlem w płótno.Van Gogh?musiałbym pić tyle absyntu co on, a tego nawet żule spod sklepu nie przeżyłyby.Schiele?Wynaturzone baby macające się po cipie.Dali? o nie! nie sprofanuję jego twórczości.I tak wróciłem znów do Warhola.Znalazłem myszkę Mickey i jestem wniebowzięty.Bo nie dość, że jest to uroczę i humorystyczne to do tego nie wymaga zbytniego zaangażowania się w pracę twórczą.Ot kilka machnięć i voila!.Można mnie karcić, że przecież powinienem się przyłożyć i pewnie zrobi to moja nauczycielka i kilka innych osób.Na razie nie mam ochoty się przykładać.Przyłożę to ja się na pracy dyplomowej.To mogę obiecać.
Cieszę się, że jutro już mogę wrócić do szkoły, bo nic nie robiłem pożytecznego w domu ino się opierniczałem.Dobra, przeczytałem już książki które przeczytać chciałem ale co z tego? Wszyscy się dziwią że nagle zacząłem książki czytać.A czy ja chodzę w dresie i jestem stereotypem debila?Czasem chciałbym chodzić do szkoły poza miastem, żebym mógł jeździć pociągiem i czytać w nim książki.Wg mnie to nobilitujące.Nie mam pojęcia dlaczego.
Podoba mi się śnieg który ostatnio spadł.Przykrył cały ten brudny świat pięknym płaszczem puchowego i mięciutkiego śniegu.Uwielbiam jak śnieg 'skrzypi' mi pod nogami.Tak to uwielbiam, że od 2 dni nie wychodziłem na dwór.Mogę mieć nadzieję, że jak jutro będę przeczesywał się do szkoły to ten śnieg nadal będzie.
Spać mi się chcę.Chyba się prześpię.Mam nadzieję, że nie będzie mi się śnił świat pełen zombie które akurat musiały znaleźć mój dom, który jest ostatnim przystankiem ludzkości.Jedyny szczegół, który potrafię sobie przypomnieć to Zombie w różowej koszuli nocnej.To chyba była moja matka.
Ja w tak zwanym międzyczasie wracam do szkiców przygotowujących mnie do namalowania Mickey.

Szkoda, że Różowa Pantera nie jest dziełem malarskim.

czwartek, 1 stycznia 2009

Metronomy.

Cudownie.
Tyle w związku z moim sylwestrem.
Lista moich postanowień noworocznych jest oczywiście długa i większość można uznać za niepotrzebne i wypadałoby je skreślić, aczkolwiek wygląda to przynajmniej imponująco, że aż tyle dobrego chce zrobić dla siebie bądź innych.Niektóre osoby postanowiłem unikać jak najszerszym łukiem z innymi mam zamiar bliżej się zapoznać.Oczywiście w teorii jest pięknie i sielankową jednak jak bywa w praktyce wiemy wszyscy.Będzie pewnie tak jak zwykle i nie będzie mi to przeszkadzało w najmniejszym wypadku.Mam nadzieję nie wyznawać już 'mnietojebizmu' i na każde pytanie odnośnie jakiegoś ważnego wyboru odpowiadać: "wszystko jedno".Mam zamiar częściej się uczyć, co będzie mam nadzieję łatwiejsze niż w tamtym roku.
Właściwie to już nie wiem czy będę spełniał wszystkie postanowienia, bo wielu tu nie wypisałem a znając mnie, to tylko atmosfera nowego roku tak na mnie działa i przestanie działać już jutro wymazując z mojej pamięci wszystko co sobie wyśniłem i pozostawi mnie znów takim samym osobnikiem jakim byłem.
Ten rok już mnie zaczyna nudzić, a biorąc pod uwagę jak wolno leci czas i jak wolno mijają mi godziny ostatnimi czasy to będzie naprawdę trudny rok.Chociaż na pewno znajdzie się sposób żeby w jakiś sposób ułatwić sobie zmagania z absurdami codziennego życia.No nie?