czwartek, 8 stycznia 2009

Yeah You.

Bark mnie boli, łydka mnie boli.Chyba czas znów stać się hipochondrykiem.
W moje życie wdarła się monotonia.Wstaję o 7.00.Budzi mnie Chanel na wiosnę 2007.Idę się myć.O 7.10 robię tosty.Wstawiam wodę na herbatę malinową.Wyjmuję tosty z opiekacza.Zalewam herbatę.Wsypuję cukier.Jem i piję to wszystko do jakieś 7.25.Ubieram się.7.40 wychodzę do szkoły.Nie muszę się pakować bo robię to wieczorem, dzień wcześniej.Słucham tych samych piosenek w drodze do szkoły.To jest już tak nudne, że cieszę się jak telefon mi się psuję i piosenka mi się tnie.
Wracam ze szkoły o 16.Jem coś.I tutaj następuję już szaleństwo bo czasem jem jabłko, a czasem pół pizzy.Patrzę się w okno.Idę do pokoju.Włączam telewizor.Wyłączam telewizor, bo naturalnie lecą jakieś seriale, których oglądać nie mogę.Myślę sobie:może coś przeczytam?Oczywiście nie mam siły wstać z łóżka i nie czytam nic.Zasypiam w pozycji siedzącej.Budzę się o 19.Włączam telewizor.Biorę jakiś zeszyt albo książkę.Muszę się napić soku bo mnie suszy.Po głębokim namyślę, że jednak warto by było coś zjeść, myję się i idę spać.I tak w kółko.
Matka mnie straszy, że boi się, że mam nadciśnienie i że coś mi się stanie.Ja boję się zjeść frytki bo boję się, że coś mi się stanie bo mnie matka straszy.
To wszystko zakrawa o pomstę do nieba.Boże widzisz i nie grzmisz!

2 komentarze:

Floresa pisze...

Ja tam bym chciała taką monotonię ;) U mnie lekcje się przeważnie o 7 zaczynają :D Jakieś plusy w tej Twojej monotoni są ;)

sansenoi pisze...

monotonia to moje drugie imię ostatnio :P