piątek, 31 października 2008

Cosmic.

Po okresie dostawiania dobrych ocen przyszedł oczywiście czas dostawania złych ocen z niewiadomych(no, dobra wiadomych) powodów, więc nie powinien dziwić fakt, że spędzę obecny łikend zatopiony w matematyce, geografii i Bóg wie czym jeszcze.Wszystkie plany poszły w pizdu i jedyną alternatywą może być oglądanie ckliwych komedii romantycznych razem z moją matką i miską chipsów.Jedyne co muszę robić, to czekać aż J. odbierze prawo jazdy(co w jego przypadku równa się to z licencją na zabijanie)i razem z nim i K. pojedziemy do Krakowa znaleźć drogę na Wawel.Będzie to podróż dosyć trudna biorąc pod uwagę, że prawdopodobnie będzie już padał śnieg a my będziemy jechać kabrioletem.Może pogoda będzie na sprzyjać i uda nam się nie trafić w jelenia, łasicę czy innego zwierza leśnego i po 6 godzinach jazdy, wspomagając się wódką pitą z termosu uda nam się dojechać.Pozostaję wierzyć, w to, że J. to złote dziecko i to, że zdał prawo jazdy za pierwszym razem nie jest jakimś jednorazowym cudem.Mam nadzieję, że zaczyna się dobry okres i, że wreszcie będzie tak jak powinno być-...tak dobrze,że nawet nie umiem tego opisać.Czego i wam życzę.



Alleluja i do przodu!

niedziela, 26 października 2008

Filthy And Gorgeous.

Daleko od zgiełku, klubu 7x7 metrów z boazerią i poziomu wieku równego 13, który prosi cię żebyś kupił mu piwo, bo masz dowód, bo widział w twoim portfelu jak kupowałeś sobie alkohol, bo on nie kupi bo wygląda na mało lat a ty wyglądasz na starego.A więc daleko od tego szajsu, w kawiarni czynnej do 23, w której podają najlepsze koktajle na ziemi, usiadło sobie na plotki, niewidziane dawno razem trio.Znają się od podstawówki a nawet dłużej, bo jedna z osób jest bratem ciotecznym drugiej z osób i jego ojciec jest jej chrzestnym, którego ona z kolei nie widziała od komunii i przy każdej możliwej okazji, z szyderczym uśmiechem na ustach pyta się co u niego, a on nie chce opowiadać o swoim ojcu, bo nie umie z nim nawet 5 minut porozmawiać bez wkurwienia.Oto właśnie w tej kawiarni, w której są piękne zdjęcia Paryża i leci nastrojowa offowa muzyka i której tytułów nie znają nawet pracownice, usiedliśmy my.Nie potrzebne są tu imiona.Każde poszło w inną stronę po gimnazjum.One poszły do jednego liceum, ja do innego.Nici znajomości trochę się poluźniły i nie wychodzimy co tydzień w miasto, wypożyczyć jakiś niskobudżetowy horror i oglądać go z przypalonym popcornem, robiąc sobie jaja z każdej sceny.Sami przyznaliśmy, że bardzo skostnieliśmy samym wyborem lokalu.Nie jest to jakiś krzak w którym rozpracowujemy wino i trzęsiemy się ze strachu gdy ktoś przechodzi, nie jest to też żadna pijacka melina, głęboko pod ziemią w której delektujemy się najtańszą wódką kupioną na podrabianą legitymację S. i bojąc się, że ekspedientka się połapię i będziemy mieli nieciekawie, bo w końcu w domu jesteśmy obiektami porównywalnymi z Buddą-nieskazitelnymi istotami, niezdolnymi do grzechu.Nasze rozmowy nie polegały już na rzucaniu obelg i przechwalaniu się kto ma bardziej przaśne teksty.Wychodziliśmy daleko w przyszłość naszymi konwersacjami.Każde z nas zastanawiało się co dalej.One opowiadały mi o swoich chłopakach i ich wadach, a ja zajadając ciasto bananowe słuchałem tego, w myślach mając obraz naszej wspólnej przyszłości.I chociaż po liceum będziemy jeszcze dalej siebie, to chciałbym, żebyśmy utrzymywali kontakty na jakimś poziomie- to znaczy chciałbym je widzieć przynajmniej raz w roku.Zgodnie doszliśmy do wniosku, wydając pieniądze na małe porcję ciasta, że zestarzeliśmy się bardzo i nie w głowie nam jakieś imprezki i melanże( nienawidzę tego słowa), na których spijamy się do nieprzytomności.Lgniemy bardziej w kameralność i odrobinę prywatnego szczęścia.Czy czas nas nie oszczędził?
Ja stwierdziłem, że mam to wszystko gdzieś, bo w końcu zostały mi jeszcze zastrzyki z botoksu i jak to mnie nie odmłodzi, to będę zmuszony do hibernacji. T. natomiast ma zamiar cieszyć się każdą chwilą z chłopakiem, którego z S. zbytnio nie trawimy.Tak to jest z przyjaciółmi.Najpierw szukają ci chłopaka, a jak już ci go znajdą, to chcą byś się z nim rozstała.Może jesteśmy egocentryczni i chcielibyśmy wypełniać się nawzajem tylko naszymi spotkaniami.Mimo iż kawiarnia była czynna do 23, to ulotniliśmy się już około 21.30.Chcieliśmy wrócić do domu i się pouczyć?To dziwne, bo normalnie lecielibyśmy na imprezę, podczas której jakiś gówniarz poprosiłby mnie o papierosa, a jakbym mu go nie dał wyklnąłby mnie od najgorszych.
Może się nie zestarzeliśmy.Może po prostu dorośliśmy i pewne rzeczy zostały utracone.Może to i lepiej?

czwartek, 23 października 2008

Catch Me If You Can!

Mimo, iż większość rzeczy które robię nie mają najmniejszego powiązania z miłością, to postanowiłem zagłębić się w lekturę typowo kobiecą.Jak wielu facetów nie wiem nic o tym "pięknym i cudnym uczuciu".Stwierdzam, że to nawet lepiej.Przynajmniej dużą część mojego umysłu nie zapełniają westchnienia i trzymanie się za rączkę.Będąc w księgarni(którą odwiedzam o dziwo coraz częściej)i dokonując trudnego wyboru między książką o Marilyn i "Seksem w wielkim mieście", pomyślałem sobie:"Czemu nie? Serial jest świetny, a Marilyn jest nieśmiertelna i na nią przyjdzie jeszcze pora".Lektura miejscami wydaję się śmieszna(relacje z orgii czy rozmowy o przyrodzeniu męskim), a czasem naładowana wielkim bezdennym pieprzeniem o miłości.Tak to już bywa.Jednak już na początku znalazłem cytat który bardzo mi się spodobał.

-Absolutnie wierzę w miłość.Gdybym w nią nie wierzył, popadłbym w czarną depresję.Ludzie to połówki.Miłość sprawia, że wszystko nabiera znaczenia.
-I wtedy ktoś ci ją zabiera, no i masz przejebane-skomentował Skipper.


Wybacz Marilyn.Następnym razem pójdę za twoim pieprzykiem i blond włosami.

środa, 22 października 2008

No guitars, no drugs, no leather, no fun.

Może to jesień tak na mnie działa, może to jakieś zmiany hormonalne obecne w wieku dojrzewania(pokwitania?), może to przez nałogi i chodzenie w luźno zawieszonym szaliku w renifery.Nie wiem.Zastanawiam się tylko ile jeszcze ludzi będę musiał znienawidzić a ilu pokochać, żeby wreszcie było dobrze.Może jutrzejszy wyjazd do galerii na wystawę, pomoże mi to przemyśleć.
Tymczasem wracam do moich zeszytów z narysowanymi butami na marginesie, uczyć się o cyrkulacji powietrza w atmosferze i coś tam alkanów.Mam nadzieję, że MGMT mi w tym pomoże.

piątek, 17 października 2008

Robots.

Jeśli jeszcze raz usłyszę od kogoś, że czas na miłość i jeśli jeszcze raz ktoś postanowi mnie wziąć na "podryw" to chyba zabiję się własną ręką.Tak, jestem niegrzeczny i dobrze mi z tym, bo jak dzisiaj stwierdziłem z moim kolegą(-om.Nie wiem jak to napisać):"To nasze skurwysyństwo będzie się ciągnęło za nami całe życie".I mi to bynajmniej nie przeszkadza.



Na Wikipedii, w haśle "Święty Marcin" znalazłem przysłowie:"Jaki Marcin, taka zima".Zima będzie bardzo bojowa w takim razie.

wtorek, 14 października 2008

Love Lockdown.

Mam ochotę na piżamowe party.Najlepiej przy soundtracku z wiosennego pokazu Dolce&Gabbany i najlepiej w towarzystwie Natashy Poly.I będę wyrywał płatki z jej kwiatków na sukience.Kocha, nie kocha, kocha, nie kocha.


A może nie czas myśleć o tym co będzie, tylko o tym co jest teraz i nie skupiać się na tym co chcą inni, tylko brać to co samemu się chce.Wyciągnę wyżej ręce i złapie jak najwięcej.Może ktoś będzie zrzucał z nieba buty od Prady i Pop-Artowe obrazy Andy'ego Warhola.A może ktoś akurat wyrzuci, tak specjalnie dla mnie i tylko dla mnie jakąś małą, wielkości mikro, część optymizmu, bym wreszcie mógł wyjść z dołka w który sam się wpędzam.A może to świat jest przygnębiający a ja jestem optymistą.Może to świat zwariował?

Czy ja już sięgnąłem dna?A może to coś jak efekt placebo?

niedziela, 12 października 2008

Clowns.

Z racji tego, że impreza wyjątkowo się udała, zmuszony byłem cały dzisiejszy dzień spędzić siedząc nieruchomo, z rękoma założonymi na krzyż i w ciemnych okularach, wpatrzony w telewizor.Brzmi to dramatycznie, ale każdy ma jakiś swój sposób na (nie bójmy się tego słowa)kaca.Najgorsze jest jednak przeświadczenie, że cały weekend minął jak z piczy strzelił i nie zostało nic co zaplanowałem(prócz dobrej zabawy oczywiście)zrealizowane.Pozostaje mi położyć się w pozycji embrionalnej i migać się od jakiegokolwiek wysiłku, twierdząc, że nadal mam wódkę w krwiobiegu i nie mogę się poruszyć.Cholera znowu mam zakwasy.Dobrze przynajmniej, że nie mam ochoty posłuchać disco-polo.To byłby szczyt.

sobota, 11 października 2008

L'Homme À La Moto .

Znów Warszawa, znów to samo centrum handlowe( było też inne po drodze.).Znów było brzydko i znów chciało mi się spać w pociągu.Przy życiu trzymała mnie Edith Piaf, ścieżka dźwiękowa Stelli McCartney i poczucie, że dzisiaj odbędzie się najgorętsza impreza tego sezonu.Proszę mi życzyć udanej zabawy i żebym zbyt szybko nie wylądował w kiblu.



Dzisiaj będzie smakowicie.A jeśli nie to ucieknę z jakimś homme na motorze.Femme też może być.

czwartek, 9 października 2008

Slippage.

W ramach erotycznych uniesień, poromansuję sobie dzisiaj z Alison Goldrapp.


'La la la la la la la'


środa, 8 października 2008

Immigrant Song.

Notka po części zainspirowana zakupami w dusznej i nudnej Warszawie i piosenką Led Zeppelin wykorzystaną w ścieżce dźwiękowej do pokazu Balenciagi na jesień 2007(swoją drogą genialnej).Cóż, no miałem mniej mówić o modzie a skupić się bardziej na absurdzie życia codziennego.Najwyraźniej mi się to nie uda.Wróćmy do tej męczącej i mimo małego deszczu zakurzonej Warszawy.Centrum Handlowe w którym byłem roiło się od całej masy dziwnych indywiduów i przebranych(nie ubranych, przebranych) kobiet, w za dużych butach i za małych spodniach.To wszystko okraszone pięknymi boczkami wylewającymi się z obcisłej bluzki i obowiązkową arafatką(ja moją chowam do torby.Jak mnie boli gardło to ją zakładam).Dżizus! Sam nie jestem jakimś wielkim ideałem, ale trochę kultury.Po tym jakże niepotrzebnym bulwersie skupmy się na moich skromnych, aczkolwiek ważnych zakupach.Kupiłem sobie bluzkę z prawie nagą kobietą,plikiem banknotów i 3 sygnetami.Jakże alfonsowo!Prócz tego, że stałem w kolejce do kasy z 20 minut a dziewczyna przede mną odczuwała ogromną ochotę obcięcia metki w szaliku, czym mnie zirytowała, nic nie było w stanie mnie już zaskoczyć.A jednak! w owym Centrum Handlowym stoi sobie drzewko na którym ludzie zawieszają kartki z życzeniami.Nabazgrałem szybko o mojej chęci przynależenia do świata mody, powiesiłem...i na razie czekam.Mogłem napisać po francusku albo angielsku, bo mimo iż Karl Lagerfeld to lingwista, to polskiego raczej się nie uczył.Chyba dzisiaj znów tam pojadę i przepiszę moje życzenie na inny język.Albo będę czekał aż jakiś projektant pokroju Donatelli albo Nicholasa przyjedzie i zabierze mnie z tej strasznej i nietolerancyjnej polski, by odmienić mój los i żebym mógł wreszcie robić to co kocham-robić modę.
Miało nie być tak dużo o modzie.Widać jest ona niezbędna.

sobota, 4 października 2008

Stop the rock.

Nie mogąc wyjść z podziwu dla Marrasa, za jego dzisiejszą kolekcję dla Kenzo, dzisiejszej notki będzie mało.Bawię się psychologią koloru i sprawdzam jak na dany kolor reagują członkowie mojej rodziny, by mieszając potem kilka barw uzyskać efekt wywołujący wymyśloną przeze mnie emocję.Powinienem mieć jakieś sumienie i nie traktować członków mojej rodziny jak królików doświadczalnych.Sztuka i piękno wymaga poświęceń.Na przykład przed zbliżającą się imprezą, postanowiłem żyć tylko na sałacie, wodzie mineralnej, papierosach i białym twarożku.Wiem, że mój organizm będzie miał po tym krajobraz jak po bombie atomowej, ale trudno.Może dla lepszego efektu powyginam się razem z Grace?



Chyba będzie lepiej, jak rzucę tą dietę w ciemny kąt i będę cieszył się w miarę zdrową wątrobą.Obiecuję sobie zerwać ze złym trybem życia.Wolę się "niszczyć" modą i szeroko pojętą kulturą i sztuką.Przynajmniej tak by było mi łatwiej.

piątek, 3 października 2008

Aerodynamic.

Ten tydzień minął pod wielkim znakiem zapytania:Co dalej?W końcu mogę brnąć w ten cały świat sztuki i mody, ale mogę też rzucić to wszystko w pizdu i pójść na filologię francuską i wyjechać jak najszybciej.Zaraz, zaraz ktoś pomyśli-przecież mam jeszcze rok na decyzję.Wszystko się może zdarzyć przez ten i następny rok.Ostatnio ktoś powiedział, że powinienem pomyśleć nad znalezieniem sobie miłości mojego życia.Wybaczcie ale ta "miłość" znajduję się daleko, nawet trochę za ostatnią pozycją na liście tego co chce zrobić w całym swoim życiu.Bardziej spodziewam się, że zostanę dyrektorem kreatywnym u Gucci, niż to, że zakocham się i szczęśliwie spędzę resztę mojego życia idąc z kimś za rączkę.To wręcz niewykonalne i niewyobrażalne.Zresztą miłością darzę tylko rzeczy materialne w tym złote legginsy od Balenciagi i srebrny gorset od Dolce&Gabbany.Niech mi ktoś je kupi!Będą stały w moim pokoju i będę mógł się nimi cały czas zachwycać.Ja chyba nigdy nie dorosnę.Będę cały czas zmagał się z moimi zachciankami na które będę miał pieniądze zostając chyba tylko przydupasem jakiegoś nafciarza z Arabii czy skądś tam.Cóż warto pomarzyć.No bo co robić?




RuPaul po dzisiejszym dniu dla mnie rządzi.Co nie oznacza, że mam zamiar wskoczyć w damskie ciuszki.Chociaż może...